sobota, 26 stycznia 2013

Rozdział 1





Hej! Pewnie zastanawiacie się kim jest ten idiota idący o tej porze jedną z alei znajdujących się na cmentarzu, co? Nie jestem żadnym satanistą, łowcą duchów, ćpunem czy psychopatą, którego rajcuje oglądanie nagrobków po zachodzie słońca. Tak naprawdę to jestem niezłym tchórzem. Nazywam się Joe Brown. Co robię na cmentarzu skoro nie należę do żadnej z wcześniej wymienionych grup? Jeśli miałbym być szczery, to moja noga nigdy nie powstałaby tutaj o tej porze. Jednak tak się składa, że jest to moja jedyna droga do domu z pracy. Niedawno, bo trzy miesiące temu, ukończyłem studia na wydziale obrony narodowej. Sam nie wiem co tam robiłem, bo obrońca ze mnie taki, jak z koziej dupy trąba. Ale mniejsza o to. Po ukończeniu studiów przyszedł czas na pracę. Ta… Wdepnąłem w to gówno zwane dorosłym życiem. Kiedy go posmakowałem… Zapragnąłem powrotu do dzieciństwa. My ludzie chyba tak jesteśmy zbudowani, aby ciągle narzekać. Trafnie to ujął jeden mądry człowiek: „Co jest najśmieszniejsze w ludziach? Zawsze myślą na odwrót. Śpieszy im się do dorosłości, a potem wzdychają za utraconym dzieciństwem. Tracą zdrowie by zdobyć pieniądze, potem tracą pieniądze by odzyskać zdrowie. Z troską myślą o przyszłości, zapominając o chwili obecnej i w ten sposób nie przeżywają ani teraźniejszości ani przyszłości. Żyją jakby nigdy nie mieli umrzeć, a umierają, jakby nigdy nie żyli.” Nie będę zagłębiać się w tych słowach, bo jeszcze wyjdę na filozofa, którym wcale nie jestem. Jedno wiem na pewno. Każdy z nas przejdzie przez te etapy. Nie no. Jestem zdrowo jebnięty. Sorry za wyrażenie, ale taka jest prawda. Jest ciemna noc, idę przez cmentarz i rozmyślam na temat ludzi. Do zdrowych to ja na bank nie należę. Westchnąłem i obie dłonie wsunąłem jeszcze głębiej w kieszenie jeansów. Spojrzałem na gwiazdy. Lato powoli będzie się kończyć. Nie jestem z tego powodu zadowolony, bo to moja ulubiona pora roku. Każdy jakąś ma. Moją jest lato. Ponownie przeniosłem wzrok przed siebie. Boże, jak tu pusto o tej porze. Słyszysz każdy trzask. Skręciłem w stronę wyjściowej bramki. Nie wiem czemu, ale spojrzałem w bok gdzie znajdowała się inna aleja. Nie no… Serio, ludzie to wstydu i szacunku nie mają za grosz… Przy jednym z nagrobków stał mężczyzna z kobietą. Pewnie nie byłoby to niczym szczególnym, ale oni…  Obściskiwali się. Dobrze, że kobieta stała do mnie tyłem i nie mogłem zobaczyć jej twarzy. Pokręciłem na boki głową i już miałem robić krok w stronę bramki, kiedy dotarł do mnie jeden, przerażający fakt. Odwróciłem się szybko w stronę pary. To jest… Nie myliłem się. Całe ramie i szyja kobiety były we krwi… A ten mężczyzna… Patrzył na mnie. Prosto w moje oczy i widziałem, że bawi go fakt iż to widzę… C-czym on jest?! Nie powinno mnie tu być! Patrząc ciągle na niego zrobiłem krok w tył, a zaraz po tym odwróciłem się szybko i rzuciłem w stronę bramki. Dlaczego?! Dlaczego to zawsze przydarza się mi?! Serce biło mi szybko z przerażenia. W uszach słyszałem szum płynącej krwi. Nie! Zamknąłem oczy i dalej biegłem przed siebie. Nie wiem jakim cudem udało mi się przez tą chwilę nie wywalić. Otworzyłem oczy i dalej biegłem. Do oczu napływały mi łzy. Nie chcę umierać! Jestem za młody aby kopnąć w kalendarz. Może jestem debil, ale ze strachu ani razu nie odwróciłem się za siebie. Nie potrafiłem. Przebiegłem przez niestrzeżony szlaban i dalej biegłem. Nie miałem już sił, nie mogłem łapać oddechu… Jednak nie miałem zamiaru zatrzymać się ani na sekundę. Nigdy tak szybko i długo nie biegłem. No chyba, że na zajęciach w liceum. Ale to stare czasy. Stanąłem przed furtką od domu i zacząłem dzwonić do domu jak jebnięty.
-Joe! Alex jest usypiany! Co dzwonisz jak głupi! Przecież masz klucze.
To był mój ojciec. Tak, jeszcze mieszkam z rodzicami. Nie stać mnie na coś swojego. Razem z nami mieszka moja młodsza siostra z synkiem. Jakbyście pytali, to wpadka. Gdy tylko ojciec nacisnął guzik i otworzył furtkę, pchnąłem ją i wbiegłem do domu. Od razu zamknąłem drzwi i przekręciłem je na zamek.
-Mogę wiedzieć, co jest?
-N-nic gonił mnie jakiś idiota. Alex śpi? Przepraszam, ale sam wiesz, jak jest na świecie. Nie chciałem skończyć z kosą między żebrami.
-Tak. Może zadzwonię po policję?
-Nie! Eee… Znaczy, nie trzeba. Gonił mnie po cmentarzu, więc pewnie już go nie ma.
Tak, kłamałem jak najęty. Ale czy uwierzylibyście komuś, gdyby zaczął do was nawijać iż widział pijącego krew człowieka z czerwonymi oczami? Jasne, że nie. Wzięlibyście go za idiotę. Gorzej. Pomyślelibyście, że zwariował. Dlatego i ja nie zamierzałem sprawiać, aby moi staruszkowie tak pomyśleli. Jeszcze wyślą mnie do zakładu zamkniętego lub każą przyjść księdzu aby odprawił na mnie jakieś egzorcyzmy. Naprawdę tego sobie nie życzę.
Po zjedzeniu kolacji i pogadaniu chwilę z rodzicami i siostrą, a przede wszystkim ochłonięciu, udałem się do łazienki. Musiałem zmyć z siebie ten cały pot, jaki wytworzyłem podczas biegu o życie i śmierć. Ciepła woda, którą poczułem na swoich przemęczonych mięśniach wspaniale je rozluźniła. Naprawdę to zrobiłem. Zostawiłem tą kobietę. Nikogo o niczym nie poinformowałem. Jestem naprawdę takim tchórzem? Ale przecież ta krew… Było jej zbyt wiele, aby mogła ona przeżyć, prawda? Fuck! Uderzyłem z pięści w kafelki i opuściłem głowę pozwalając wodzie zalewać mi włosy. Nigdy tego nie zapomnę. Nie dam rady… Wymyłem całe swoje ciało jak najszybciej. Wytarłem je ręcznikiem i owijając nim biodra uciekłem do pokoju. Cholera! Czemu muszę mieć pokój na poddaszu. Dobra, jest duży, fajny i w ogóle… Jednak ma jedną wadę. Latem jest tu nie do wytrzymania… Westchnąłem i podszedłem do okna. Otworzyłem je na oścież i naciągając na dupę bokserki walnąłem się od łóżka. Boże, pozwól mi spokojnie zasnąć. Zgasiłem nocną lampkę i zamknąłem oczy. Naprawdę chcę spać… Zasnąć i zapomnieć… O tym marzę.
-Joe! Uciekaj stąd?
Spojrzałem na mamę i zmarszczyłem brwi. Dlaczego? Czemu każe mi uciekać z domu…
-Ale..
-Nie ma żadnego ale! Zabierz Alexa i uciekajcie stąd!
-Mamo al…
Moje oczy poszerzyły się, a krew odpłynęła z każdego możliwego miejsca. Moja mama skończyła bez głowy. Potoczyła się ona pod moje nogi. Spojrzałem na nią, a potem na opadający na podłogę korpus. N-nie! Byłem sparaliżowany. Nie potrafiłem wykonać najprostszego ruchu, a głos utkwił gdzieś w środku mnie. Alex! Wtedy jakbym dostał zastrzyk adrenaliny. Przepraszam mamo… Wybiegłem z pokoju i wbiegłem do pokoiku mojego siostrzeńca. Spał. Jednak… Musiałem mieć pewność, że spał. Podszedłem do łóżka i drżącą dłonią dotknąłem jego ciała. Był ciepły.
-A-Alex. Obudź się.
Usiadł na łóżku, przetarł oczy i spojrzał na mnie. Jego oczy były tymi samymi co u tamtego mężczyzny. Rzucił się na mnie.
-NIE!!
Siedziałem na łóżku spocony i zdyszany. Co to do chuja był za sen?! Szybko zapaliłem lampkę i opierając łokcie o zgięte kolana, schowałem w dłoniach twarz. Nie miałem koszmarów od miesięcy. Co prawda… Kiedyś zaczynałem już myśleć, że poprzez sen kontaktują się ze mną zmarli. Śniły mi się za wiele razy duchy. I to nie tylko te dobre. Nagle usłyszałem huk. Podskoczyłem. Dopiero teraz zauważyłem, że zbliża się burza. Spojrzałem w okno. Kochałem te warunki atmosferyczne. Naprawdę. Gdyby nie to, że jest już tak późno… Pewnie teraz stałbym na dworze i podziwiał wyładowania. Zamknąłem oczy i ponownie zasnąłem. Jednak chyba nie na długo, bo znowu się obudziłem. Lampka nadal była zapalona. Zgasiłem ją. Musiałem zasnąć nagle. Nadal będąc w stanie półsnu, marzyłem jedynie o dalszym śnie. Bez horroru. Na zewnątrz nadal panowała burza. Była większa, więc chyba naprawdę spałem z 15-30 minut. Zaraz… Co to za uczucie? Coś jest nie tak. Wciąż leżąc bez ruchu pozwoliłem swojemu spojrzeniu błądzić po pokoju i cieniach, które były widoczne przez światło piorunów oraz poświatę sączącego się przez okno światła ulicznej latarni. Skąd to uczucie? Przecież wszystko jest takie same. Mój słuch jakoś się wyostrzył. Poza dźwiękiem przejeżdżającego samochodu i odgłosów burzy, w pokoju panuje cisza. Jednak coś cholernie budzi we mnie lęk. Od tak moje włosy jeżą się mi na karku, a przez moje całe ciało przechodzi zimny dreszcz. Mój wzrok przemieszcza się do najdalszego i najciemniejszego kąta pokoju. Niczym mgła rozprzestrzeniająca się nad wrzosowiskiem, moja wyobraźnia zaczyna grać na moim umyśle. Czy coś tam jest? Nie widać żadnego ruchu, a w pokoju poza odgłosami burzy panuje cisza. Strach ucieka ode mnie, ciało się rozluźnia i naprawdę zaczynam myśleć, że wali mi na dynie. Rzucając ostatni raz okiem na ciemny kąt, oddychając z ulgą, przekręciłem się na drugi bok, zamknąłem oczy i zawinąłem kołdrą oczekując słodkich snów. Jednak bałem się zasnąć. Nie dlatego, że przed chwilą miałem schizy. Raczej z powodu tamtego snu. Nagle usłyszałem szelest cichy niczym szept. Po chwili czułem kogoś nad sobą. Seryjnie czułem! Bałem się otworzyć oczy, czy zdradzić, że nie śpię. Jednak, kiedy poczułem przesuwane z mojej szyi włosy, a zaraz po tym poczułem oddech na skórze. Zerwałem się do siadu. Naprawdę mi odwala?! To nie możliwe abym czuł coś czego nie ma, prawda? Spojrzałem w bok i… Tak teraz moje serce drążyło sobie drogę do gardła. Przede mną stał nie kto inny, jak mężczyzna z cmentarza. Krwiste, świecące oczy wpatrywały się we mnie, a jego alabastrowa skóra świeciła od błysków. Co on tu robi?! Jak?
-Witaj. Nie mogłem doczekać się naszego kolejnego spotkania. Czekaj… Chyba nie myślałeś, że pozwolę ci ot tak uciec. Widziałeś mnie. W sumie… Powiedź mi, co dokładnie widziałeś?
Uśmiechnął się w sposób charakterystyczny jedynie dla czarnych charakterów. Był mokry. Czy on… przez okno… Nie… Wtedy zobaczyłem je. Jego długie kły. W-wampir?! To nie jest możliwe!
-Z-zabiłeś… Zabiłeś tą kobietę.
Zaśmiał się cicho i dalej z tym swoim uśmieszkiem w sekundę był przy łóżku, jedno kolano opierając o materac i mając swoją twarz przed moją.
-Jak? Jak ją zabiłem?
-K-krew… Wypiłeś jej krew.
Zaśmiał się ponownie i przekręcił głowę w bok niczym zaciekawiony czymś pies czy ptak. Oblizał swoje usta. Boże, nie chcę umierać z jego rąk ani też przez zawał w tak młodym wieku.
-Twoje serce…. Mmm… Bije tak szybko. Boisz się mnie? To dobrze. Wiesz czym jestem. Wiesz co zrobiłem. Nie powinno bić.
-C-co?
Skinął głową na moją klatkę piersiową.
-Serce. Twoje serce nie powinno bić po tym co widziałeś.
Spojrzał mi głęboko w oczy. Wydawało mi się, że wypala mi tym spojrzeniem duszę.
-Przekręć głowę w bok.
Boże! Wierzcie lub nie, ale byłem tak wystraszony, że posłuchałem go. Przekręciłem głowę w bok, a dłonie zacisnąłem na prześcieradle. Nawet nie wiem kiedy, ale ten facet był już za mną. Czułem ponownie oddech na szyi i delikatny nacisk jego kłów. Zamknąłem oczy aby pogodzić się z faktem iż zaraz skończę jako jedzenie i właśnie wtedy drzwi od mojego pokoju otworzyły się.  Stanął w nich czteroletni Alex.
-Wujku. Gdzie jest mama?
Pewnie obudziła go burza. Przecierał piąstką jedno oko. Szybko spojrzałem za siebie, ale tego mężczyzny nie było.
-Wujku?
Wstałem szybko z łóżka i podbiegłem do Alexa zapalając światło w pokoju.
-Mama jest u siebie w pokoju. Chodź pokażę ci.
Złapałem go za rączkę i ruszyłem w stronę pokoju Michelle.
-Wujku… Trzęsiesz się. Boisz się burzy tak jak ja?
-Haha. Nie Kochany. Po prostu miałem koszmar.
-Koszmar?
-To taki zły sen.
-Czyli też śniły ci się pająki chodzące po tobie?
Boże, ten mały potrafi rozbawić.
-Coś w tym stylu.
Weszliśmy do pokoju i zapaliłem światło. Michelle od razu usiadła na łóżku.
-Widzisz? Jest w pokoju.
-Mamo! Boję się. Jest burza a u ciebie było ciemno…
Michelle zaspanym wzrokiem spojrzała na mnie.
-Przyszedł do mnie i pytał o ciebie. Może idź spać z nim. A ja wracam…do siebie.
Uśmiechnąłem się do niej i odwróciłem się.
-Dziękuję, Joe.
-Nie ma za co.
Idąc do pokoju bałem się. Ten potwór na pewno nie odpuścił i ma wiele planów wobec mnie. Szlag. Wszedłem do pokoju. Nie myliłem się. Leżał na moim łóżku. Zamknąłem drzwi i przekręciłem je na klucz.
-Myślisz, że to mnie powstrzyma przed zmasakrowaniem twojej rodziny?
Usłyszałem szept tuż przy moim uchu. Podskoczyłem i spojrzałem na niego. To jego przemieszczanie doprowadzało mnie do szału. No, raczej zawału.
-Nie, ale powstrzyma ich przed wejściem do tego pokoju.
Otworzył szeroko oczy i wpatrywał się chwilę we mnie. Po tym uśmiechnął się szeroko i zaśmiał.
-Dokończmy to na czym stanęliśmy. 
Nagle poczułem, że moje nogi odrywają się od podłogi. Dupek przerzucił mnie przez ramię niczym worek ziemniaków. 
-P-puszczaj mnie! Słyszysz?! Postaw mnie! 
Nie musiałem długo prosić, bo rzucił mnie na łóżko. Sam na nie wlazł, złapał mnie za włosy aż jęknąłem z bólu, odchylił moją głowę do tyłu i przesunął po szyi w miejscu tętnicy językiem. Zadrżałem. Widziałem te jego cztery wielkie kły. Jeśli je we mnie wbije… Nie chcę umierać!